Piękno i harmonia leżą w prostocie. "Ostatni dom po lewej" Dennisa Iliadisa, będący remakiem filmu Wesa Cravena z 1972 roku pod tym samym tytułem, to najdoskonalszy dowód na potwierdzenie tej
Piękno i harmonia leżą w prostocie. "Ostatni dom po lewej" Dennisa Iliadisa, będący remakiem filmu Wesa Cravena z 1972 roku pod tym samym tytułem, to najdoskonalszy dowód na potwierdzenie tej tezy. Fabułę streścić można w dwóch zdaniach: grupa morderców, uciekających przed policją gwałci i morduje dwie młode dziewczyny. Następnie, szukający schronienia przed burzą zwyrodnialcy trafiają pechowo do domu rodzinnego jednej z ofiar… Warto zauważyć, że ten schemat fabularny wykorzystano w kinie po raz wtóry. Jako jeden z pierwszych, historię krwawej zemsty (mniej efektownie, bo w czerni i bieli i bez krwawych efektów specjalnych) przeniósł na ekran mistrz – Ingmar Bergman. Jego "Źródło" (1960) to osadzona w średniowiecznych realiach przypowieść o zbrodni i karze. Dzieło wspaniałe w swej prostocie zachwyca kunsztem operatorskim i kompozycją kadru. W latach 70., wspomniany wyżej Wes Craven, w przyszłości czołowy przedstawiciel horroru klasy B, sięgnął po archetypową fabułę, osadzając ją idealnie w amerykańskich realiach epoki kontestacji i kontrkultury. Jego "Ostatni dom na lewo", pierwowzór omawianego filmu, wywołał skandal. Reżyserowi zarzucano nadmierną eskalację przemocy i ukazanie drastycznych wydarzeń w sposób bezpośredni, pozbawiony jakiegokolwiek komentarza. Jak na tamte czasy, Craven stworzył dzieło mocne i odważne. Z dzisiejszej perspektywy, biorąc pod uwagę rozwój technik kinematograficznych, debiutancki film z 1972 roku razi brakiem profesjonalizmu, który z czasem stanie się znakiem szczególnym "undergroundowej" odmiany kina grozy i thrillera. "Ostatni dom na lewo" był przestrogą przed młodzieżą zdolną do najdzikszych zachowań. Realizacja filmu opatrzona została z czasem etykietką "kultowy". Nie ma się jednak co zachwycać. "Kultowość" tej produkcji wynika bowiem nie tyle z oryginalności pomysłu, co sposobu jego transpozycji. Lata 70. wykazały wzmożone ukazywanie scen przemocy w filmie, czego dowodem była amerykańska odmiana kina – podgatunek"exploitation movies" – amerykańskie określenie filmów niskobudżetowych, najczęściej amatorskich, przeładowanych erotyzmem graniczącym z jawną pornografią i nadmierną przemocą. Genezy tego podgatunku, a właściwie tendencji w kinematografii, należy doszukiwać w Stanach Zjednoczonych już w latach 60. Znanym przedstawicielem i pionierem tej pododmiany jest Tobe Hooper z jego "osławioną" "Teksańską masakrą piłą mechaniczną" z 1974 roku. Na gruncie zjawiska "exploitation" (cieszącego się wielkim powodzeniem w Niemczech i Włoszech w latach 70.) Meir Zarchi realizuje samozwańczy "klasyk gatunku" pt. "Pluję na twój grób". Czerpiąc pełnymi garściami z wyżej omawianego nurtu film ten wpisuje się w jeszcze inny rodzaj kina nazywany często gatunkiem "rape&revenge stories" ("historie gwałtu i zemsty"). Sukces komercyjny "Pluję na twój grób" zaowocował realizacją drugiej części, niestety pozbawionej zupełnie sensu. Kino eksploatacji i "rape&revenge stories" stanowią kinową (a w zasadzie undergroundową) odpowiedź na polityczną niestabilność Stanów Zjednoczonych, zaangażowanych w działania wojenne w Wietnamie. "Ostatni dom na lewo" mógłby z powodzeniem propagować hasła typu: co by było gdyby zabrakło rodziców w naszych domach? Kto wtedy spieszyłby na ratunek swoim dzieciom? Kto uchroniłby je przed złem, które czai się nieopodal? Thriller jest w tym przypadku najlepszym polem do wyrażenia niepokoju i niezadowolenia. Drastyczność formy wzmaga jedynie siłę przekazu (co nie jest regułą, każdy bowiem inaczej reaguje na przemoc obecną na ekranie). Niemniej jednak, remake filmu Wesa Cravena, zrealizowany przy jego wsparciu (scenariusz i produkcja), przez Dennisa Iliadisa zaskakuje spójnością akcji i jej tempem. Co więcej "Ostatni dom po lewej" jest dłuższy od pierwowzoru o niemalże 20 minut. Gdyby streścić fabułę filmu, biorąc pod uwagę emocje na ekranie i na widowni, to proporcje układałyby się następująco: 10 minut wprowadzenia i zawiązania akcji, a następnie półtorej godziny regularnej rzeźni. Warto to podkreślić, przemoc ukazana jest tutaj w całej swej "okazałości", bez cięć i pardonu. Iliadis zna się na rzeczy. Jego "Ostatni dom po lewej" trzyma w napięciu do ostatniej minuty, a poziom realizacji jest niebywale wysoki i bije na głowę debiutancką produkcję jego współscenarzysty. "Ostatni dom po lewej" A.D. 2009 to pozycja, obok której nie można przejść obojętnie. Craven promuje solidne i mocne kino, dając nadzieję na odnowę gatunku i emocje na najwyższym poziomie.